U mnie od kilku dni piękna pogoda, niestety dzisiaj, tak jak zapowiadała prognoza w telewizji (do której co prawda nie mam stuprocentowego zaufania) - zaczyna się coś psuć :( Na szczęście jeszcze nie jest źle i mam nadzieję że zapowiadany deszcz nie zabawi u mnie długo.
Dzisiaj mam dla Was coś z innej beczki, chociaż w sumie to również jest recenzja - mianowicie opowiem Wam nieco o mojej kuracji olejkiem rycynowym. Do rzeczy :)
Olej rycynowy pozyskuje się z nasion tropikalnego drzewa Ricinus communis - Rącznik pospolity. W naszym klimacie jest to roślina jednoroczna, uprawiana jako ozdoba, natomiast w tropikach, skąd pochodzi, osiąga 10 m wysokości. Należy do rodziny wilczomleczowatych i jest w całości trująca.
Dzisiaj w aptece można go kupić za grosze (ja za buteleczkę o pojemności 100g zapłaciłam 6zł) a opakowanie mówi nam, że jest to specyfik o działaniu... przeczyszczającym, do stosowania na zaparcia :)
Jednak od pokoleń znane są pielęgnacyjne właściwości owego olejku - konkretniej wg. krążących w internecie i wszędzie indziej pogłosek, ma działać zbawiennie na nasze włosy, rzęsy, brwi i paznokcie.
No więc stwierdziłam, cóż - moje włosy suche i zniszczone, a rzęsy co prawda całkiem przyzwoite i mocne, ale mogą się osłabić od codziennego malowania, a potem demakijażu, bo przy zmywaniu mojego tuszu wodoodpornego muszę się trochę pomęczyć... Może się sprawdzi. Kupiłam.
Na pierwszy ogień poszły rzęsy. Wyczyściłam dokładnie szczoteczkę od starego tuszu, wieczorem pomalowałam rzęsy i poszłam spać. Obędzie się może bez szczegółów fakt, że rano musiałam sobie ręcznie otwierać jedno oko (haha! na szczęście się to więcej nie powtórzyło :)) i miałam opuchnięte oczy (nie wiem czy to przez to, ale w internecie spotkałam się z taką wypowiedzią). Oczywiście po pierwszym użyciu cudów nie dostrzegłam, ale po tygodniu codziennego stosowania - owszem :D Moje rzęsy stały się wyraźnie ciemniejsze, co szczególnie zauważyłam na ich końcówkach, przez co wydają się dłuższe (wydaje mi się, że same w sobie też się minimalnie wydłużyły). W czasie pierwszych 3 dni wypadło mi ich kilka (na codzień nie mam z tym problemu, więc nawet 3-4 rzęsy dziennie to dla mnie sporo), ale podobno nie ma się czym przejmować, bo wypadają one przez to, że zastępują je mocniejsze "sztuki". No więc się nie przejmowałam i rzeczywiście - po 3 dniach wszystko ustało ;) Rano trzeba oczywiście dokładnie umyć okolice oczu, bo olejek przez noc dzielnie się trzymał i moje rzęsy, a także powieki i ich okolice były tłuste :)
W internecie spotkałam się z opiniami, że olejek należy stosować w następujący sposób: używać 3 tygodnie codziennie, a następnie zrobić 3 miesiące przerwy aby nie obciążać naszych rzęs ;) tak też zrobiłam i z (niepełnego, co prawda :D) 3-tygodniowego efektu jestem bardzo zadowolona!
W kwestii rzęs - gorąco polecam. Jeżeli potrzebujecie olejku do stosowania tylko na rzęsy to wystarczy w zupełności malutka buteleczka (30g? nie jestem pewna), która kosztuje ok. 2zł :)
Kolejną kwestią są włosy, do których użyłam olejku... zaledwie dwa razy. Dlaczego? Po pierwsze nie miałam czasu na zbyt częste maski, a po drugie... efekty, o których już Wam powiem. Z tego też powodu nie mogę o nim powiedzieć za dużo, tym bardziej że u mnie jakoś nie sprawdziły się zapewniania o mięciutkich, lśniących włosach - a wręcz przeciwnie :(
Pierwszy raz użyłam go tylko na końcówki, które mam w bardzo złym stanie - rozdwojone i suche. Wyglądało to tak, że wieczorem lekko go podgrzałam, a następnie wtarłam po prostu w końce włosów i poszłam spać, a rano je umyłam (oczywiście musiałam, bo były tak tłuste, że nie mogłam tak funkcjonować nawet w domu ;)). Było całkiem w porządku, końcówki nabrały blasku i odżywiły się. Niestety nie mogę tego robić zbyt często bo na mycie głowy rano mam czas tylko w weekendy.
Drugi raz użyłam olejku rycynowego na włosy w postaci maski - olejek rycynowy + żółtko jaja kurzego, na godzinę na włosy pod czepkiem i ręcznikiem. Miało być tak pięknie... a po wyschnięciu moje włosy były okropnie sztywne i dziwne w dodatku, w dodatku moje loki układały się tragicznie... I gdzie te miękkie, lśniące włosy? Ktoś wie dlaczego? Może coś zrobiłam źle? :o
Na paznokcie jeszcze nie stosowałam, ale przy odrobinie czasu na pewno wypróbuję ;)
I to chyba na tyle, podsumowując: rzęsy na tak, a włosy... na końcówki tak, maska na włosy - nie :D
Jako że ostatnio zaniedbałam trochę bloga, mam dla Was mnóstwo zaległych recenzji ;) dzisiaj w wolnej chwili obfociłam kilka z nich i oto małe zapowiedzi na najbliższe dni:
Buziaki!